Thursday, January 21, 2010

Baabar : Dzieje Mongolii

RECENZJE

Socjalistyczna Mongolia rodziła się w bólu, krwi i oparach alkoholu. Czy narodzi się nowa, demokratyczna, nie tak przeraźliwie biedna? Zobaczymy.

W Ułan Bator siarczysty mróz. Ale Mongołowie wyszli na ulice. Drastyczna podwyżka cen wódki? Niechby ktokolwiek spróbował! Naród walczyłby do upadłego. Mongołowie biją wszelkie rekordy w spożyciu alkoholu. 800-lecie ustanowienia Imperium Czyngis-chana? A gdzie tam? Kto by w ogóle o tym pamiętał? A i sam Czyngis-chan musi się chyba teraz przewracać w grobie.
Stara miłość nie rdzewieje

Kolorowa rewolucja? Ciepło, ciepło... Tylko bez nadmiernej egzaltacji. Ludzie najzwyczajniej w świecie mieli już dość nadużyć, machlojek i lepkich rączek Mongolskiej Partii Ludowo-Rewolucyjnej. Ale sami sobie winni. Bo szesnaście lat temu, w 1990 r. protestowali niemal dokładnie przeciwko temu samemu. Déjà vu? Na to wygląda. Nic się nie zmieniło? Owszem zmieniło. Nieznany sprawca zaciukał w międzyczasie lidera poprzednich protestów, Sandżaasurengijna Zoriga. A poziom życia spadł od tamtej chwili na łeb na szyję. Mimo to byli komuniści przez cały ten czas wygrywali kolejne wybory. I te w 1990, i te w 1992, 1996 i 2004. Fałszerstwa? Nie. Po prostu stara miłość nie rdzewieje. Jak naiwna żona, która wciąż wierzy, że mąż przestanie pić, zdradzać i bić, mimo że nic na to nie wskazuje, tak Mongołowie zawierzyli swojej partii. A bo, że się zreformuje, wyciągnie lekcje z przeszłości, to w końcu \"fachowcy\", że się zmieni, bo cały świat się w koło zmienia.

Świat się rzeczywiście zmienia. Tyle, że dla Mongołów na gorsze. W okresie komunistycznym Mongolia dostawała bowiem pięć razy więcej radzieckich subsydiów na głowę jednego mieszkańca niż Kuba. Ale to se ne vrati. A teraz? Trzeba kokietować różne tam Banki Światowe i Fundusze Walutowe. Patrzcie jak to my się reformujemy. Nie zawadzi też dobre hasło reklamowe. Obecny prezydent kraju, Nambaryn Enchbajar ostatnio ogłosił się \"Tony\'m Blaire\'m Stepu\".


Jednym słowem \"wybierzmy przyszłość\". Bo na pytanie o przeszłość tylko nerwowe machanie ręką. Czystki? To nie my, to nas, to Stalin, my nic nie wiedzieliśmy. No dobrze, a rodzimy \"Stalin mongolskich stepów\", Chorłogijn Czojbałsan? On też nic nie wiedział. Biedak chodził wiecznie pijany. Może i narozrabialiśmy, ale nam się wtedy urwał film.

A Mongołowie wciąż za mało wiedzą o swojej najnowszej historii, by mogli swojej partii stawiać trudne, niewygodne i podchwytliwe pytania. Pomóżmy im! Podpowiedzmy! Okazja jest. Oto bowiem nakładem wydawnictwa \"DIALOG\" ukazały się właśnie Dzieje Mongolii autorstwa Bat-Erdenijna Batbajara, piszącego pod pseudonimem Baabar, najpierw dysydenta, a potem założyciela i przywódcy opozycyjnej Mongolskiej Partii Socjal-Demokratycznej, wreszcie przez pewien okres ministra finansów w post-komunistycznej Mongolii.

Jakże mroczną przeszłość mogą skrywać archiwa! Choć w Polsce przecież nikomu nie trzeba tego tłumaczyć. Podobieństwa podobieństwami, ale niektórych odsłon z XX-wiecznej historii Mongolii nic nie przebije. To ponury, niepowtarzalny i mocno ociekający krwią fresk, pełen dziwacznych, monstrualnych, niekiedy żałosnych, a czasem strasznych postaci. Szaleństwo miesza się tu z okrucieństwem, a chore namiętności z obłąkańczymi wizjami i mistycznym nawiedzeniem. A w tle scenki z życia pasterskiego. Bynajmniej nie idylliczne. W uszach zaś prawdziwa kakofonia. Grzechot młynków buddyjskich i kamłanie szamanów zagłusza histeryczny śmiech wariatów i świst kul kolejnych plutonów egzekucyjnych.

Wędrowni lamowie i Szalony Baron

Jest rok 1911. W Chinach upada dynastia mandżurska. W, okupowanej przez Chiny, Mongolii narastają tendencje separatystyczne. Mongolia jest wciąż krajem przeraźliwie zacofanym i barbarzyńskim, gdzie rodzącym matkom z powodu \"grzesznego\" upływu krwi wkłada się w łono \"dziewięć najbrudniejszych rzeczy\" (m.in. sierść psa). Z klasztoru ucieka wtedy pewien młody lama, nieślubny syn ubogiej kobiety ze wschodniej części kraju. Kraj jeszcze o nim usłyszy. Oj, usłyszy! Na początku ima się różnych zajęć, w końcu spotyka rosyjskiego Buriata, dzięki któremu trafi na studia do Irkucka. Tam, za sprawą innego Buriata, miejscowego rewolucjonisty, zasili szeregi tajnej grupy spiskowej, w której był już zresztą jeden Polak.

Tymczasem rządy w Mongolii obejmuje na krótko wędrowny kałmucki lama znad Wołgi. Do Mongolii przybył z dwoma wielbłądami, uważa się za rewolucjonistę, ale szanuje miejscową tradycję, przy czym jest nieprzytomnie zapatrzony w Rosję. Każe szlachcie nosić rosyjskie ubrania, chce być nowym Piotrem Wielkim. Nienawidzi sprzeciwu. Nieposłusznych bije do utraty życia albo wyłupia im oczy. Mongołowie oddają mu cześć jako osobie świętej. Kałmucki lama jednak – jak się miało okazać – stanowił tylko prefigurację kolejnego Mesjasza z Rosji.

Na razie hen, daleko, na drugim jej krańcu, pewien Niemiec bałtycki zwierza się swoim przyjaciołom, że chciałby zostać cesarzem Chin. W Rosji wybucha tymczasem rewolucja, potem wojna domowa, ludzi rzuca po całym, ogromnym kraju, a czasem nawet i wyrzuca do krajów ościennych. Dla niektórych ta dziejowa zawierucha to niepowtarzalna okazja, by wcielić w życie swoje szalone wizje. Nie zmarnuje tej szansy od losu biały generał, baron Ungern von Sternberg, bo tak się nazywał ów Niemiec-marzyciel, przezwany potem Szalonym albo Krwawym Baronem. Wkracza na czele swojej \"Azjatyckiej Dywizji Kawalerii\" do stolicy Mongolii, Urgi (późniejsze Ułan Bator), przywdziewa mongolski strój narodowy, ogłasza się buddystą i deklaruje chęć wskrzeszenia imperium Czyngis-chana. Na gubernatora mianuje psychopatycznego sadystę, pułkownika Sipajłowa, o głowie podobnej do siodła, który nie spocznie, nim nie zlikwiduje dokoła \"wszystkich Żydów i bolszewików\". Póki co ich oddziały wybijają stacjonujących w kraju Chińczyków. W Mongolii pojawiają się tymczasem bolszewicy. Dni Szalonego Barona są policzone. Zamiast chińskiego tronu czeka go czerwony pluton egzekucyjny. Ale odszedł w chwale, w aurze boskości. W intencji jego duszy pogrążą się potem w uroczystych modlitwach niemal wszystkie świątynie i klasztory Mongolii. Losy tego szaleńca opisze w swym późniejszym bestsellerze Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów Polak, Ferdynand Ossendowski. W 1945 r. umiera on w dziwnych okolicznościach kilka dni po spotkaniu w Warszawie pewnego niemieckiego żołnierza, który okaże się krewnym Ungerna von Sternberga. Niedoszłego Czyngis-chana epoki biesów.

W stepach wschodniej Mongolii podobno wciąż zakopane są legendarne skarby Krwawego Barona.

W oparach absurdu i alkoholu

Bolszewicy usadawiają się na dobre w Mongolii. Kraj wkracza na drogę \"postępu\". Kobiety ścinają włosy, zaczynają nosić czapki z rondem, krytykować mężczyzn i uprawiać zapasy. \"Bogaczom\" zabiera się stada. Ten \"postęp\" nie wszystkim się wszakże spodoba. W 1932 r. w kraju wybucha antykomunistyczna rebelia. Rebelianci wyrywają serca z piersi żyjących przeciwników. Niewiele im to jednak pomoże. Dla \"sił reakcyjnych\" w nowej Mongolii nie ma już miejsca.

Jednak “nowe” nie zrywa od razu ze “starym”. W 1934 r. ówczesny przywódca kraju, Peldżidijn Genden twierdzi, że na ziemi żyło dwóch geniuszy: Budda i Lenin. Przywódca ów w młodości zajmował się podkradaniem sąsiadom stad. W wieku lat 26 został premierem, bo starszym towarzyszom wydawało się, że będzie marionetką w ich ręku. Genden zachowywał się jak na młodą gwiazdę przystało. Pił, uwodził kobiety, awanturował się w miejscach publicznych, jeździł po pijanemu, czasem kogoś zranił albo zabił. Uwielbiał przy tym uczty i często zajeżdżał do gospodarstw, gdzie pił i bratał się z biesiadnikami. Raz zaszedł do pewnej rodziny, powiedział, że jest inkarnacją mitycznego przywódcy, rozebrał się i chwycił żonę gospodarza, a potem poszedł pić na umór w towarzystwie zaprzyjaźnionego lamy z pobliskiego klasztoru. Ekscesy Gendena nie pozostaly bez echa w Moskwie. Towarzysz Mołotow napominał potem nieokrzasnego Mongoła: \"Genden, my dobrze wiemy, że jak się upijecie, to nas krytykujecie\". Ale Genden dalej rozrabiał. I to nawet w Moskwie. Na jednym z przyjęć podobno wyrwał fajkę samemu Stalinowi i ją rozbił, a potem łamał stoły i krzesła. Nikt inny, by się na to nie ośmielił. Miał chłop fantazję. Ale to nie były czasy dla ludzi z fantazją. Latem 1937 r. został aresztowany. Przyznał się, że był japońskim szpiegiem i kontrrewolucjonistą. Egzekucji dokonano kilka miesięcy później.

Na jego nastepcę Stalin wyznaczył już wcześniej niejakiego Chorłogijna Czojbałsana. Był to ów młody lama, który onegdaj uciekł z klasztoru, a potem przystał do tajnej organizacji rewolucyjnej. Od towarzyszy moskiewskich otrzymał odpowiedzialne zadanie: ma zrobić porządną czystkę. Cóż, trzeba się było zabrać ostro do roboty. Czojbałsan osobiście asystował przy egzekucjach i kompletnie pijany wymachiwał pistoletem wykrzykując rewolucyjne hasła. Taśmowo likwidowano teraz lamów, nosicieli \"obskurantyzmu\" i \"pasożytów\". Niektórych zsyłano do łagrów. W 1938 r. z łagru w Workucie nadeszła reklamacja: \"Towar, który przysłaliście jest zbyt stary. Proszę przyslać młodszy i zdrowszy\". Chodziło właśnie o mongolskich lamów. Liczba ofiar represji mogła sięgać nawet 100 tysięcy. To prawie jedna piąta całego społeczeństwa. Czojbałsan miał jednak ponoć \"miękkie serce\". Na jednym z przesłuchań odezwał się podobno do radzieckiego instruktora: \"To taki wspaniały, młody człowiek. Czy nic się nie da zrobić?\". Nie dało się. Woroszyłow wyrzucał mu jednak, że zamordował 30 tysięcy ludzi, zbyt dużo, jak na kraj o tak słabym zaludnieniu.

Czojbałsan źle znosił stres towarzyszący swojej pracy. W 1945 r., na przyjęciu upamiętniającym rocznicę wybuchu rewolucji, pijany wyciągnął szablę i zaczął nią wymachiwać, wykrzykując i strasząc zebranych. Zmarł w jednym z moskiewskich szpitali w 1952 r. Jego zwłoki sprowadzono do Ułan Bator i umieszczono w mauzoleum.

Tak rodziła się socjalistyczna Mongolia. W bólu, krwi i oparach alkoholu. Czy narodzi się nowa, demokratyczna, nie tak przeraźliwie biedna? Zobaczymy. Mongołowie! Przetrzeźwiejcie trochę, przejrzyjcie na oczy, wyleczcie kaca i nie kochajcie tak bezrozumnie swojej partii. Nie dajcie mamić się wykrętami: \"bo nam się wtedy urwał film \". Każdemu się może urwać, ale to nikogo nie zwalnia od przeprosin następnego dnia. Zwłaszcza jak się tyle narozrabiało.


Jerzy Rohoziński

No comments: